Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
stary znajomy
Wafel
Dołączył: 06 Cze 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Neostrada Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 01:06, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: Peter Hammill |
|
Widziałem wątek o Van Der Graaf Generator, nie znalazłem natomiast wątku o solowej działalności Petera Hammilla, która wydaje mi się znacznie ciekawsza, mniej standardowa i bardziej oryginalna od tego, co czynił z zespołem - chwilami wręcz awangardowa. Z początku działalność solową Peter Hammill prowadził równolegle z zespołową, po rozpadzie grupy poświęcił się jednak w pełni twórczości indywidualnej. Jeśli miałbym polecić ze dwa-trzy albumy najbardziej warte zapamiętania (a podkreślam, że nie wszystkie jeszcze było mi dane poznać), to byłyby to przede wszystkim The Silent Corner and the Empty Stage, Nadir's Big Chance oraz The Future Now. Ten trójpłytowy zestaw doskonale pokazuje różnorodność muzycznych eksperymentów Hammilla - każdy z krążków prezentuje zupełnie inny styl. "Nadir's Big Chance" uważany jest za jeden z istotnych pierwowzorów estetyki punkrockowej. Jeśli ktoś nie lubi punku, to i tak nie ma się czym przejmować - też nie przepadam, ale płyta wchodzi mi doskonale.
Dyskografia:
1971 Fool's Mate
1973 Chameleon in the Shadow of the Night
1974 The Silent Corner and the Empty Stage
1974 In Camera
1975 Nadir's Big Chance
1977 Over
1978 The Future Now
1978 Vision – kompilacja
1979 pH7
1980 A Black Box
1981 Sitting Targets
1982 Enter K
1983 Patience
1983 Loops & Reels
1984 The Love Songs
1985 The Margin – album koncertowy
1986 Skin
1986 And Close as This
1988 In a Foreign Town
1988 Spur of the moment [z Guyem Evansem]
1990 Out of Water
1990 Room Temperature – album koncertowy
1991 The Fall of the House of Usher
1992 Fireships
1993 The Noise
1993 There Goes the Daylight – album koncertowy
1993 Offensichtlich Goldfish
1993 The Calm (After the Storm) – kompilacja
1993 The Storm (Before the Calm) – kompilacja
1994 Roaring Forties
1995 The Peel Sessions – kompilacja nagrań radiowych BBC z lat 1974-1988
1996 X My Heart
1996 Sonix
1996 Tides – album koncertowy
1996 Past Go – Collected – kompilacja
1997 Everyone You Hold
1997 The Union Chapel Concert (z Guyem Evansem) – album koncertowy
1998 This
1999 Typical – album koncertowy
1999 The Appointed Hour
2000 None of the Above
2001 What Now?
2001 Unsung
2002 Clutch
2004 Incoherence
2006 Singularity
2009 Thin Air
2009 In The Passionkirche, Berlin 1992 – album koncertowy
2011 PNO.GTR.VOX. - Live Performances – album koncertowy
2012 Consequences
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
mahavishnuu
Dżonson
Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 07:17, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
U mnie wygląda to odwrotnie. Wolę płyty VdGG niż solowe. Przede wszystkim chodzi o to, że w przypadku twórczości solowej Hammilla warstwa muzyczna jest zazwyczaj stosunkowo uboga i mocno podporządowana sferze tekstowej. W przypadku VdGG udawało się w tej mierze zachować względną harmonię, choć i tam czasami tekst był mocno eksponowany. Czy solowy Hammill jest bardziej oryginalny i mniej standardowy niż VdGG? Nie sądzę. Napisz może co miałeś tutaj na myśli. Jego solowe albumy są bardzo nierówne. Nawet na tych najlepszych obok absolutnych pereł trafiają się rzeczy dość nijakie i przeciętne.
Najczęściej wracam do:
Chameleon in the shadow of the night
Silent corner and the empty stage
In camera
Over
Love songs
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:11, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Solowy Hammill bywa niezłą namiastką VDGG i to jest właściwie główny jego atut. Przesłuchiwałem kiedyś część jego dyskografii i płyty od Chameleona do Over były fajne, ale koło arcydzieł pokroju Pawn Hearts, czy Godbluff nawet to nie stało.
Nie wybrzydzam wprawdzie i niektóre jego płyty (te z leciuteńką nutą punka/nowej fali, tj: Nadir's Big Chance, Over) bardzo lubię. Poza tym te typowo Generatorowe, jnp Silent corner and the empty stage doceniam, chociaż są dużo bardziej patetyczne i pretensjonalne od albumów zespołowych.
Fajną ma tą twórczość solową, ale pisanie, że jest ona ciekawsza i mniej standardowa (!) niż Generator pokazuje, że chyba nie dość dokładnie słuchałeś tego zespołu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
stary znajomy
Wafel
Dołączył: 06 Cze 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Neostrada Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:30, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Bardzo lubię Van Der Graaf Generator, bardzo przyjemnie mi się ich słucha, ale dla mnie to dość zwykły art-prog-rock wyróżniający się raczej nietypowym instrumentarium niż czymś szczególnie wyjątkowym w treści muzycznej. Natomiast w twórczości solowej zdarzały się Hammillowi naprawdę oryginalne momenty. W przypadku VDGG mówi się bardzo dużo o wokalu i niekonwencjonalnych technikach Hammilla jako wokalisty - w jego solowej twórczości ten aspekt jest jeszcze wyraźniejszy i mocniejszy. Jeśli chodzi zaś o chwile czegoś na kształt awangardy, to przypomina mi się np. coś takiego: The wipe.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
stary znajomy
Wafel
Dołączył: 06 Cze 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Neostrada Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:38, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Fajną ma tą twórczość solową, ale pisanie, że jest ona ciekawsza i mniej standardowa (!) niż Generator pokazuje, że chyba nie dość dokładnie słuchałeś tego zespołu. |
Generatora słuchałem dużo i dokładnie, był to jeden z moich ulubionych progowych zespołów. Ale w zasadzie głównym czynnikiem wyróżniającym ich muzykę spośród innych klasycznych prog-rockowych zespołów jest - według mnie - użycie dość nietypowych dla muzyki rockowej instrumentów. Saksofon robi swoje i brzmi wspaniale. Lecz czuję w tej twórczości jednak lekki ucisk ram klasycznego proga. Twórczość solowa jest dla mnie znacznie swobodniejsza.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:54, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Wokal Hammilla niewątpliwie jest niezwykle ważnym elementem stylu VDGG, tylko, że nie mniej ważny jest styl Bantona i Jacksona, którzy nawet jeśli u Hammila grają, to z reguły są na dalszym planie. Dlatego Generator tworzył muzykę bardziej wielowarstwową, podczas gdy Hammill solowo mógł co najwyżej modyfikować jeden styl - własny. Solowy Piotrek to dość często uproszczanie muzyki VDGG do samego wokalu, a więc w gruncie rzeczy jej zubożenie.
Peter Hammill tworzył cały czas dość oryginalną muzykę, ale na pewno nie bardziej oryginalną niż VDGG. Co to jest "zwykły art-prog-rock"? Jakie znasz zespoły, które grałyby w ten sposób? Bo ja, poza ewidentnymi klonami Generatora nie umiałbym wskazać chyba żadnego. Nietypowe instrumentarium na ogół kształtuje treść muzyczną. Zupełnie inaczej wygląda utwór skomponowany na wokal, organy i saksofon, a zupełnie inaczej utwór na gitarę, bas i perkusję. To nie jest tak, że można by zagrać Plagę latarników na cymbałkach i fagocie bez rewolucyjnej zmiany tego utworu. Zespołem w którym instrumenty nie mają większego wpływu na muzykę jest Apokalyptica - czyli włochacze udający gitary na wiolonczelach. Generator natomiast za sprawą oryginalnego instrumentarium zbudował prog rocka całkiem po swojemu, zasadzając się na możliwościach innych instrumentów, innym brzmieniu i innym nastroju. I dlatego o ile można powiedzieć, że takie Yes, Genesis i Camel są w gruncie rzeczy do siebie podobne, brzmią podobnie i grają często na tej samej zasadzie, o tyle w wypadku VDGG nie znajdziesz żadnej innej kapeli prog rockowej, która grałaby w podobny do nich sposób.
Awangardowe motywy u Hammilla to przede wszystkim wczesne płyty. The Wipe natomiast, to numer z roku 80', który powiela pomysły powszechnie wykorzystywane a eksperymentalnym rocku, w tym w samym Generator nawet dziesięć lat wcześniej.
stary znajomy napisał: | Lecz czuję w tej twórczości jednak lekki ucisk ram klasycznego proga. |
Na ogół nie odnoszę takiego wrażenia. Przede wszystkim to właśnie Generator był jednym z tych zespołów, które tworzyły te ramy. Uciskają one późniejsze kapele, wzorujące się na mistrzach z początku lat 70', natomiast w czasie, w którym VDGG nagrywali Pawn Hearts nie było jeszcze żadnych ram, była pewna idea, którą różni muzycy poprzez eksperymenty wcielali w życie.
Zauważ, że w momencie w którym prog nieco okrzepł Generator dość szybko zszedł ze sceny. Solowy Hammill z tamtych czasów prezentuje się różnie, czasami są to odważne poszukiwania, ale jest też Silent Corner and the Empty Stage - bardziej głównonurtowy niż wiele płyt Generatora. tam masz właśnie ucisk ram klasycznego proga i to bynajmniej nie delikatny.
Powrót w połowie lat 70' też był pod tym względem różny. Godbluff stał bardzo daleko od rocka progresywnego, którego wówczas grano. Dopiero World Record wchodzi w tą stylistykę, ale przecież też nie do końca, bo Meurglys III trudno postawić koło utworów z Moonmadness, A Trick of the Tail, Leftoverture, Tales of Mystery and Imagination, czy jakiejkolwiek innej, topowej płyty progowej z 76 roku.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Wto 14:11, 18 Czerwiec 2013, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mahavishnuu
Dżonson
Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 17:27, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Co do oryginalności instrumentarium VdGG to sam fakt używania saksofonu nie jest żadnym wyróżnikiem, gdyż po ten instrument sięgało mnóstwo wykonawców z kręgu rocka progresywnego. Warto natomiast wspomnieć o tym, że grupa w dużym stopniu obywała się bez gitary. Na albumach w klasycznym okresie (1969-1976) słychać to aż nadto wyraźnie. To między innymi dlatego tak rzucają się w uszy gościnne występy niejakiego Roberta Frippa.
To, że płyty solowe Hammilla są mniej atrakcyjne muzycznie od VdGG wynika także z tego, że Peter był w sumie najsłabszym instrumentalistą w zespole. Owszem, potrafił grać na gitarze i instrumentach klawiszowych, jednak jego umiejętności były bardzo przeciętne. Głównie ograniczał się więc do akompaniamentu. Na jego tle Jackson, Evans i Banton to bardzo dobrzy instrumentaliści. Szczególnie Jaxon i Banton to artyści, którym udało się stworzyć własny, specyficzny styl gry, dość łatwo rozpoznawalny. Banton to wybitny spec od organów także w sferze teoretycznej. Sam często eksperymentował z modelami tego instrumentu, które sam przebudowywał, poszukując ciekawych rozwiązań brzmieniowych.
Hammill to w VdGG przede wszystkim sfera kompozytorska, wokalna, tekstowa, w sferze instrumentalnej najciekawsze rzeczy kreowali jednak jego koledzy. Solowymi płytami Hammilla można zachwycać się wtedy, gdy szczególną uwagę zwracamy na teksty. Jakichś specjalnych rewelacji w sferze muzycznej nie ma u niego aż tak wiele, zważywszy na bogaty dorobek solowy. Faktem jest, że Hammill był mózgiem grupy i głównym zwornikiem pomysłów i koncepcji muzycznych. Słabością jego kolegów było to, że nie potrafili tworzyć ciekawego materiału muzycznego. Dowiodły tego różne sytuacje, gdy mieli oni możliwość pokazać swoje możliwości w pełnej krasie. Pierwszym przykładem mogą być choćby utwory Jacksona, Bantona i Evansa z okresu sesji „Pawn hearts”, powstałe z myślą o dwupłytowej edycji tej płyty (taki był pierwotny zamiar artystów – ostro zawetowany przez wytwórnię). Drugi to wspólne projekty Bantona, Jacksona i Evansa w ramach The Long Hello. W sumie potwierdzają one, że monopol Hammilla w sferze kompozytorskiej był czymś nieodzownym.
Nawet najlepszych płyt Hammilla nie postawiłbym wyżej od klasycznych albumów VdGG z lat 1969-1976. Muzyka tej grupy potwierdza jeszcze raz prawdę niejednokrotnie potwierdzoną empirycznie w muzyce rockowej: suma talentów kilku artystów działających w ramach zespołu daje lepszy efekt finalny, niż ich projekty solowe. Nie musi być tak zawsze, jednak pewna prawidłowość jest tu symptomatyczna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
stary znajomy
Wafel
Dołączył: 06 Cze 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Neostrada Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 18:11, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Dlatego Generator tworzył muzykę bardziej wielowarstwową, podczas gdy Hammill solowo mógł co najwyżej modyfikować jeden styl - własny. Solowy Piotrek to dość często uproszczanie muzyki VDGG do samego wokalu, a więc w gruncie rzeczy jej zubożenie. |
Owszem, zespołowo grali muzykę bardziej wielowarstwową, ale sam nie wiem, czy jest to argument za wyższą wartością artystyczną. Można tworzyć muzykę na samo pianinko i czynić rzeczy wybitniejsze od Yes, którzy przecież bardzo dobrze śpiewali, grali na gitarze, basie, klawiszach i perkusji. Wielowarstwowość muzyki samodzielnie nie jest dla mnie argumentem za lub przeciw tej muzyce - po prostu albo dobrze współgra z innymi cechami danej muzyki, albo przeszkadza. Sama w sobie nie stanowi jednak dla mnie jakiejś szczególnej wartości.
Zresztą, muzyka VDGG na tle ogółu prog-rockowych zespołów nie jest ani ponadprzeciętnie wielowarstwowa, ani też poniżej przeciętnej. Nie wyróżnia się tą wielowarstwowością. Natomiast właśnie ten minimalizm muzyki Petera Hammilla jest w art-rocku czymś specyficznym i ciekawym. Czymś innym. Ze świecą szukać w progresywnym rocku takiego uwypuklenia wokalu (lub któregoś z instrumentów), jak u Petera Hammilla. A przecież i aranżacje instrumentalne bywają przepiękne, np. na Over w "Autumn". Ogólnie jest to coś w klimacie poezji śpiewanej w wersji art-rockowej. Cudna sprawa.
Napisałeś, że Peter Hammill to "uproszczenie VDGG do samego wokalu", czyli "zubożenie" go. Nie zgodziłbym się z tym stwierdzeniem, ponieważ z jednej strony instrumenty schodzą na dalszy plan, co mogłoby stanowić o tym "zubożeniu", ale z drugiej strony Hammill bardzo rozwija swoją ekspresję wokalną i oryginalne techniki wokalne, co jednocześnie tę muzykę wzbogaca. Co więcej, muzyka powstała w ten sposób zyskuje zupełnie nowy charakter (na takich albumach jak "Nadir's Big Chance" lub "Over"), więc nie sposób mówić o niej jako "zubożonym VDGG", bo to jednak zupełnie co innego (nie mówię tu o "Silent Corner and the Empty Stage").
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Nietypowe instrumentarium na ogół kształtuje treść muzyczną. Zupełnie inaczej wygląda utwór skomponowany na wokal, organy i saksofon, a zupełnie inaczej utwór na gitarę, bas i perkusję. To nie jest tak, że można by zagrać Plagę latarników na cymbałkach i fagocie bez rewolucyjnej zmiany tego utworu. |
Nie przesadzałbym z tym. Saksofon często w muzyce VDGG pełnił rolę czegoś w rodzaju basu, tworząc dość proste i chwytliwe tło do pozostałych dźwięków. Brzmi to świetnie, uwielbiam to brzmienie, ale myślę, że troszkę wyolbrzymiasz te muzyczne zmiany strukturalne, jakie pociągało za sobą użycie przez VDGG saksofonu. Organy natomiast mamy w większości prog-rockowych zespołów.
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Generator natomiast za sprawą oryginalnego instrumentarium zbudował prog rocka całkiem po swojemu, zasadzając się na możliwościach innych instrumentów, innym brzmieniu i innym nastroju. I dlatego o ile można powiedzieć, że takie Yes, Genesis i Camel są w gruncie rzeczy do siebie podobne, brzmią podobnie i grają często na tej samej zasadzie, o tyle w wypadku VDGG nie znajdziesz żadnej innej kapeli prog rockowej, która grałaby w podobny do nich sposób. |
Ja się zgodzę, że VDGG to zespół oryginalny, choćby przez to niecodzienne instrumentarium właśnie (wszechobecność saksofonu, brak gitary), ale myślę, że od Yes i Genesis różni się trochę mniej, niż solowy Peter Hammill. I właśnie o to mi w tym wszystkim chodzi. U Hammilla obecny jest klimat poezji śpiewanej, często mamy do czynienia z muzycznym minimalizmem, często również można mówić o nietypowym instrumentarium (łącznie z tym vandergraafowym saksofonem) i oczywiście niezwykły styl i ekspresja wokalna samego Petera Hammilla.
Poza tym, te różnice między Yes, Genesis i Camelem też nie są wcale małe, troszkę upraszczasz sprawę. Brzmienie każdego z tych zespołów jest przecież niesamowicie łatwo rozpoznawalne, nawet bez wokalu, który w muzyce rockowej zawsze przesądza sprawę.
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Awangardowe motywy u Hammilla to przede wszystkim wczesne płyty. The Wipe natomiast, to numer z roku 80', który powiela pomysły powszechnie wykorzystywane w eksperymentalnym rocku, w tym w samym Generator nawet dziesięć lat wcześniej. |
Nie przypominam sobie w tej chwili podobnego motywu w twórczości Van der Graaf Generator. Możesz takowy wskazać? Owszem, w rocku eksperymentalnym, np. w krautrocku, już się podobne rzeczy pojawiały (w końcu był to 1980 r.), ale Peter Hammill adoptował takie eksperymenty do zupełnie innej estetyki muzycznej. Zresztą, całe brzmienie takich płyt jak "The Future Now" lub ph7, jest po prostu unikalne.
Kapitan Wołowe Serce napisał: | stary znajomy napisał: | Lecz czuję w tej twórczości jednak lekki ucisk ram klasycznego proga. |
Na ogół nie odnoszę takiego wrażenia. Przede wszystkim to właśnie Generator był jednym z tych zespołów, które tworzyły te ramy. Uciskają one późniejsze kapele, wzorujące się na mistrzach z początku lat 70', natomiast w czasie, w którym VDGG nagrywali Pawn Hearts nie było jeszcze żadnych ram, była pewna idea, którą różni muzycy poprzez eksperymenty wcielali w życie. |
Ramy progresywnego rocka powstawały bardzo szybko i wszystkie prog-rockowe zespoły je współtworzyły, a zarazem zamykały się w tych ramach. W muzyce VDGG również to czuję. Przecież Genesis i Yes również sami tworzyli te "ramy prog-rocka", a jednak czuć, że tkwili w nich czasem ciut za bardzo. U Van der Graafów czuć to w mniejszym stopniu, niemniej również u nich trochę to wyczuwam. Nie był to ani krautrock, ani Gong, ani Henry Cow, ani Gentle Giant. Był to, jak to określiłem, "dość zwykły art-rock", choć na pewnych płaszczyznach mocno się wyróżniał.
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Zauważ, że w momencie w którym prog nieco okrzepł Generator dość szybko zszedł ze sceny. Solowy Hammill z tamtych czasów prezentuje się różnie, czasami są to odważne poszukiwania, ale jest też Silent Corner and the Empty Stage - bardziej głównonurtowy niż wiele płyt Generatora. tam masz właśnie ucisk ram klasycznego proga i to bynajmniej nie delikatny. |
Co do Silent Corner zgodzę się, ale już nie powiesz tego samego o Nadir's Big Chance, czy o The Future Now. Na moje ucho były to rzeczy, które doskonale wyrywały się z uścisku klasycznych rockowych nurtów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Filas
Moderator
Dołączył: 04 Sty 2013
Posty: 3117
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Etceteragrad Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 18:43, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
VDGG jest zdecydowanie bliżej avantu i ogółem granic proga, niż Yes i Genesis, bo dysharmonia i rozmaite dysonanse. Ogółem klimat jest dosyć hermetyczny, na pewno wyłazi poza granice symfonu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Filas dnia Wto 18:44, 18 Czerwiec 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
mahavishnuu
Dżonson
Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 20:14, 18 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Co do tego awangardowego wcielenia Petera Hammilla to w sumie nie było tych rzeczy specjalnie dużo. Z płyt utrzymanych w takiej konwencji pamiętam dwie: „Loops and reels” i „Spur of the moment” (firmowana wspólnie z Guy’em Evansem). Żadna z nich nie zrobiła na mnie jakoś specjalnego wrażenia. Wysłuchałem je raz i od dawna do nich nie wracam. Ponadto z tych bardziej odjechanych rzeczy były to już tylko pojedyncze utwory, jak choćby wspomniany „Wipe” – akurat ten kawałek nie jest specjalnie przekonywujący. „Black box” to dla mnie przede wszystkim suita „Flight”. Pozostałe utwory nie robią już takiego wrażenia. Od „Wipe” ciekawsze były już eksperymenty z muzyką konkretną w „Gog Magog” na „In camera”. Przyznam, że generalnie rzecz biorąc, bardziej zajmujące są dla mnie awangardowe wypady VdGG. Szczególnie kłaniają się te najbardziej eksperymentalne fragmenty „The plague of lighthouse keepers”. Są to rzeczy bardziej oryginalne, o większej sile wyrazu, ponadto bardziej frapujące w warstwie brzmieniowej. Poza tym grupie świetnie udawało się wplatać pierwiastki free jazzowe do swojej muzyki, dzięki charakterystycznej grze Jacksona (przedęcia, skoki rejestrowe, częste operowanie dysonansowymi brzmieniami). W „Pioneers Over C” umiejętnie wkomponowano te free jazzowe elementy w kosmiczną aurę utworu, kreowaną głównie przez Bantona, co w rezultacie dało frapujący, jedyny w swoim rodzaju, klimat. Tym bogactwem rozwiązań w sferze muzycznej (aranżacje, kolorystyka, różnorodne struktury rytmiczne i harmoniczne), VdGG przykuwa uwagę, gdyż trzeba przyznać, że wychodziło im to wyśmienicie. Oczywiście z założenia nie musi to oznaczać, że taka muzyka jest lepsza od ascetycznego wcielenia większości płyt solowych Petera. Jednak dla człowieka rozsmakowanego w bogatej, wyrafinowanej muzyce VdGG będzie na pewno bardziej atrakcyjny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 09:33, 19 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Faktem jest, że solowy Peter Hammill poruszał się w szerszej stylistyce niż Generator. Tylko, że nie bardzo rozumiem dlaczego miałoby to - tak Cię zrozumiałem - sprawiać, że nagrywał mniej standardowe płyty progowe. Przecież znaczna część jego dyskografii z prog-rockiem nie ma nic wspólnego. Nadir's Big Chance to nie jest żaden super oryginalny prog rock, tylko zupełnie inny gatunek muzyczny. Czyli jego przewaga nad VDGG polega na tym, że zamiast rocka progresywnego grał coś innego?
Poza tym, jeśli mówimy o wyższości prostych form nad progową kombinatoryką, to warto uściślić o jakich właściwie płytach mówimy. Hammill na pierwszych 4 płytach to rock progresywny pełną gębą. Miejscami dość eksperymentalny, miejscami dość standardowy, ale na pewno nie ascetyczny. Później pojawiają się te prostsze płyty: Nadir's Big Chance, Over, The Future Now, potem Hammill szedł w stronę eksperymentów, a potem były już lata 80' i obniżka formy tak Piotrka jak i niemal wszystkich muzyków rockowych jego pokolenia.
W takim razie kiedy Hammill był lepszy niż Generator? Na której płycie? Przecież nie na Black Box, nie na PH7 - to niezłe płyty, ale bez jaj, nie są lepsze od Pawn Hearts. Nadir's Big Chance i Over? No, faktycznie, bardzo dobra muzyka, tylko czy lepsza od Godbluff? Chyba nie. No to w którym miejscu jest widoczna ta przewaga?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Śro 18:24, 19 Czerwiec 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mahavishnuu
Dżonson
Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 15:11, 19 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
stary znajomy napisał: | Bardzo lubię Van Der Graaf Generator, bardzo przyjemnie mi się ich słucha, ale dla mnie to dość zwykły art-prog-rock wyróżniający się raczej nietypowym instrumentarium niż czymś szczególnie wyjątkowym w treści muzycznej. |
VdGG to zwykły art-prog-rock? Hmm, mam tu jednak pewne wątpliwości. Gdybyś określił tak wspomniane powyżej grupy w rodzaju Genesis, Camel czy też Yes to byłoby to jak najbardziej do przyjęcia. Formacja Hammilla do tego modelu nie do końca pasuje. Ten „ucisk ram klasycznego proga”, jak to określiłeś, raz był większy, raz mniejszy. Przede wszystkim typowy rock progresywny odwoływał się głównie do muzyki klasycznej z zamierzchłych epok (barok, klasycyzm, neoromantyzm). W wypadku VdGG wygląda to nieco inaczej. W ich muzyce słychać także wpływy XX wiecznej awangardy, a to nie była już norma na progresywnym firmamencie. Nowoczesne harmonie, silnie dysonansowa faktura kompozycji, świadome wtłaczanie w materię kompozycji elementów kakofonii, eksperymentalne efekty taśmowe. Jeśli dodamy do tego jeszcze wpływy free jazzu otrzymamy w rezultacie muzykę dość odległą od tego, co prezentowały zespoły w rodzaju Genesis czy też Camel. Od „Godbluff” muzyka VdGG przybrała nieco inny charakter. Stała się bardziej mroczna, „brudna”, co z dzisiejszej perspektywy można by kojarzyć z estetyką nowofalową. Hammill, jak wiadomo, był w tej dziedzinie jednym z prekursorów. Tymczasem w rocku progresywnym w latach 1975-1977 tendencja była zgoła odmienna. Wystarczy porównać to choćby z ówczesnymi dokonaniami Pink Floyd, Yes, Genesis i wieloma innymi. Ich muzyka robiła się coraz bardziej melodyjna, plastyczna, barwna, w dużym stopniu dzięki wykorzystaniu na szeroką skalę syntezatorów. VdGG nigdy z tych instrumentów nie korzystał (wyjątkiem była syntezatorowa sekwencja w „Kosmos Tours” z suity „A plague of lighthouse keepers”). Banton w latach 1975-1976 nadal bazował na brzmieniach organowych, co wobec niemal wszechogarniającej ekspansji syntezatorów było czymś dość niekonwencjonalnym. Trochę za dużo było tych „odstępstw”, aby nazwać VdGG typowym art-rockowym zespołem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
stary znajomy
Wafel
Dołączył: 06 Cze 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Neostrada Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:13, 19 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
Chętnie bym się jeszcze pospierał, ale nie mogę, bo właściwie to mnie już przekonaliście. Uznanie solowej twórczości Petera Hammilla za jednoznacznie ciekawszą od VdGG było zdecydowanie nieprzemyślane. Usprawiedliwia mnie parę okoliczności łagodzących:
1. Muzykę Van der Graaf Generator poznawałem dawno temu i bardzo ją polubiłem, ale od długiego już czasu po nią nie sięgałem, poznając rozmaite inne rzeczy. Wskutek tego, nie miałem tego materiału świeżo w głowie, w przeciwieństwie do muzyki Petera Hammilla, którą poznawałem stosunkowo niedawno (wciąż poznaję), a przy tym zrobiła na mnie duże wrażenie, co sprawiło, że mając ją dość wyraźnie zarysowaną w pamięci, uznałem ją za wartościowszą. Kiedy tak jednak odświeżam sobie legendarne dokonania VdGG i słyszę te wszystkie dźwięki na własne uszy, a nie tylko "uszami pamięci", to chyba jednak przyznaję Wam rację.
2. Odnośnie pytania Kapitana Beefhearta "Na którym albumie Hammill jest lepszy od VdGG?" - nie chodziło mi raczej o poszczególne albumy, tylko o całokształt twórczości. Twórczość Hammilla jawiła mi się jako bardziej różnorodna i... hmm... odważniejsza? Coś w tym stylu. Bo i może nawet była bardziej różnorodna, ale na pewno nie jest to decydujący argument w kwestii wartości artystycznej. Macie rację, że Van der Graafy byli twórcami własnego, bardzo oryginalnego brzmienia, a Peter Hammill - przynajmniej w kilku albumach - na tym brzmieniu bazował.
3. Peter Hammill był jednym z prekursorów punku i new wave, a z poczynań Van der Graaf Generator nie zrodził się żaden większy prąd w muzyce, żaden nowy gatunek. Stąd wpływ Hammilla na historię muzyki uznałem za nieco istotniejszy, bo VdGG, choć grali pięknie, nie doczekali się, o ile wiem, zbyt wielu kontynuatorów ich koncepcji muzycznej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:31, 19 Czerwiec 2013 Temat postu: |
|
stary znajomy napisał: |
3. Peter Hammill był jednym z prekursorów punku i new wave, a z poczynań Van der Graaf Generator nie zrodził się żaden większy prąd w muzyce, żaden nowy gatunek. |
Z tego co pamiętam ulubioną płytą Johnny Rottena był jednak Godbluff, nie Nadir's Big Chance. Wpływ Hammilla na nową falę (na sam punk raczej w niewielkim stopniu) to wpływ zarówno jego solowych dokonań, jak i albumów VDGG. Ta nowofalowość niektórych jego solowych płyt jest bardziej ewidentna po prostu dlatego, że powstały później, już w czasach kiedy nowa fala rozbijała się po światowych radiostacjach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
CzerstwySuchar
Nosal
Dołączył: 15 Wrz 2013
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 18:49, 16 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Poza tym te typowo Generatorowe, jnp Silent corner and the empty stage doceniam, chociaż są dużo bardziej patetyczne i pretensjonalne od albumów zespołowych. |
Próbuję się doszukać, ale szczerze mówiąc nie wiem czemu te trzy progresywne albumy w dorobku Hammilla miały by być pretensjonalne.
Były w jakimś stopniu pokłosiem rozpadu VdGG w latach 70-tych i jednocześnie przedłużeniem działalności tego zespołu - nagrywane z muzykami Van der Graafa czy choćby fakt, że takie "A Louse is not a Home" było komponowane jako utwór dla tej grupy.
I wydaje mi się (tak moim skromnym zdaniem ), iż gdyby zostały wydane (zwłaszcza "Silent Corner") pod szyldem VdGG stanowiłyby idealny pomost między "Pawn Hearts", a "Godbluff".
stary znajomy napisał: | Twórczość Hammilla jawiła mi się jako bardziej różnorodna i... hmm... odważniejsza? Coś w tym stylu. |
Z tą różnorodną zgoda, ale odważniejsza? Widzę, że kolega sam nie jest przekonany do tego stwierdzenia, ale mimo to chciałbym się do niego odnieść.
Zgoda - solowo Hammill eksperymentował - mamy u niego prog rock, jakieś wpływy punkowe ("Nadir"), muzykę której bliżej nie potrafię sprecyzować stylowo ("Sonix" czy "The Appointed Hour" z Rogerem Eno), ale przeważa zdecydowanie art rock.
Mimo wszystko wydaje mi się, że "odważniejszy" to epitet bardziej pasujący do dorobku VdGG (choć i tak znaleźć można od groma odważnych twórców) niż solowego etapu w życiu muzyka.
Poza tym jeszcze jedno - oceniając jego twórczość warto spojrzeć z nieco innej perspektywy - mianowicie nie muzyki tylko warstwy lirycznej, bowiem Hammill to poeta pełną gębą. Wrażliwy, refleksyjny, filozofujący. Czasem warto się zapomnieć i posłuchać go od tej strony, traktując muzykę jako dobry akompaniament do słów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 20:09, 16 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
CzerstwySuchar napisał: |
Próbuję się doszukać, ale szczerze mówiąc nie wiem czemu te trzy progresywne albumy w dorobku Hammilla miały by być pretensjonalne.
|
Jeżeli ktoś ze śmiertelną powagą stara się operować patosem na miarę Beethovena za pomocą rockowych organów, perkusji i gitary basowej to nie jest w stanie nie być przy tym pretensjonalny. To zadęcie, które Hammill przejawiał w tamtym czasie jest w gruncie rzeczy dość śmieszne, tyle tyle że przy naprawdę wspaniałym materiale jak Pawn Hearts i Godbluff nie rzucało się to aż tak bardzo w uszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
CzerstwySuchar
Nosal
Dołączył: 15 Wrz 2013
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 10:31, 17 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
Mimo wszystko wydaje mi się, że "pretensjonalny" to zbyt mocne słowo - taki wówczas miał styl Hammill i obecny on był nie tylko w solowej twórczości - wspomniane przez Ciebie "Pawn Heart" też pełne jest patosu, momentami nie wiem czy nie większego niż na wspomnianych trzech solowych wydawnictwach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 10:55, 17 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
Tylko że na PH ten patos tonie w eksperymentach i tak mocno się go nie odczuwa. Silent Corner and the Empty Stage natomiast znacznie bliższe jest koncepcji płyty ze zwykłymi piosenkami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
CzerstwySuchar
Nosal
Dołączył: 15 Wrz 2013
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 11:31, 17 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
Ale widzę, że jednak przyznajesz, że na "Pawn Heart" mamy ten patos
Czyli jeden album można za to krytykować, a innego nie?
Poza tym takie "A Louse is not a Home", "Red Shift" czy "Forsaken Gardens" raczej nie zasługują na miano 'zwykłych piosenek'.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:00, 17 Wrzesień 2013 Temat postu: |
|
CzerstwySuchar napisał: |
Czyli jeden album można za to krytykować, a innego nie?
|
Owszem. Nie każdemu dobrze w okularach - jeden wygląda w nich fajnie, a drugi chujowo. I tak jest z każdą jedną rzeczą.
Patos w muzyce rozrywkowej prezentuje się okropnie, śmiesznie, a czasami wręcz żałośnie. W muzyce poszukującej potrafi być całkiem fajny i tak właśnie jest w wypadku VdGG. Jest tak zapewne dlatego, że cały czas przeciwstawiany jest różnym ścianom dźwięku, zapożyczeniom z awangardy i jazzu. W muzyce rozrywkowej zaś patos niejako potęguje przewidywalność zastosowanych środków wyrazu, co sprawa, że zdają się one być znacznie bardziej banalne niźli są, przez co ten podniosły element koresponduje z wyolbrzymionym banałem całości i efekt jest tragikomiczny.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Wto 12:02, 17 Wrzesień 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|